Nawrócenie Krystyny - świadectwo

 

  • adorac

     W Niedzielę Palmową 1989 po raz pierwszy wolą Opatrzności Bożej dotarłam do Medziugorja. Całe miesiące wzbraniałam się, by tam jechać. Byłam ateistką, kiedy przyjechałam do Medziugorja i z zasady uważałam objawienia Matki Bożej za niemożliwe. Jednak gdy po trzech tygodniach wyjeżdżałam z Medziugorja – a planowany był tylko tydzień pobytu – wierzyłam i miałam tylko jedno życzenie: uchwycić się jak małe dziecko Maryi i nigdy już nie wypuścić Jej z ręki, aby prowadziła mnie coraz bliżej i bliżej do Chrystusa. Chociaż mój dom rodzinny jest katolicki, już od dzieciństwa oddalałam się coraz bardziej od Boga i jego Kościoła.

     Gdy miałam 14 lat przestałam chodzić na lekcje religii i wzbraniałam się przed chodzeniem do kościoła w niedzielę. Oczywiście nie modliłam się więcej i nie chodziłam do spowiedzi. Zaczął się wówczas długi okres buntu, w którym szukałam mojej rzekomej wolności i samookreślenia. Nie uznawałam żadnego autorytetu i żadnej normy, przecież wydawało mi się, że mnie one ograniczają. Wolność rozumiałam jako wypróbowanie wszystkiego, co tylko możliwe i uważanie wszystkiego za dozwolone: seks, alkohol, ateistyczne i anarchistyczne książki, dyskoteki, koncerty rockowe, restauracje. W następnych latach życie moje było zdominowane przez protest przeciwko rodzicom i wciąż narastające konflikty z nimi. Boga uważałam za wymysł, a sytuacje człowieka w gruncie rzeczy za absurdalną. Ludzie w większości wydawali mi się naiwni i ulegający manipulacji, okrutni, powierzchowni i cyniczni, nie zważając przy tym, że ja sama stawałam się coraz bardziej taka. Na moje reakcje składały się: wstręt, krytyka, szyderstwo i samozniszczenie. Mimo prób rozrywki poprzez życie nocne, alkohol, narkotyki, kino, teatr, zmieniających się przyjaciół, moje wnętrze pozostawało puste i spragnione miłości. Wówczas nie wiedziałam jeszcze tego, co wiem dzisiaj: że miłości, której szukałam, nie można znaleźć na tym świecie, lecz tylko u Boga. Byłam wówczas „wolna” aż do zwątpienia, ale nie znajdowałam pokoju w sercu. Chciałabym opowiedzieć, jak doszło do tak zasadniczej zmiany.

     W 1985 roku mój ojciec usłyszał przypadkowo o Medziugorju i w tym samym roku udał się tam. Wrócił zachwycony. W ciągu następnego roku byli tam już wszyscy członkowie mojej rodziny, tylko ja nie, chociaż wszyscy naturalnie mi o tym opowiadali. Wówczas już nie mieszkałam ze swoimi rodzicami i niekiedy reagowałam rzeczywiście agresywnie, kiedy słyszałam coś o tych „objawieniach Maryi”. Najczęściej jednak wyśmiewałam się z tego. Z czasem zmieniło się zachowanie moich rodziców. Byli bardzo otwarci w stosunku do mnie i robili mi mniej wyrzutów, również wówczas kiedy byłam nieprzyjemna i w złym nastroju. Po raz pierwszy miałam uczucie, że akceptują mnie taką, jaka jestem. Mimo to daleka byłam od tego, by przyjąć orędzia z Medziugorja lub interesować się nimi. W każdym razie stałam się bardziej tolerancyjna. Myślałam „Może rzeczywiście jest to dobry ruch. Ale moje miejsce na pewno nie jest w nim – nie wśród katolików”. Żyłam tak jak dawniej, chociaż męczyło mnie to chyba bardziej niż dotąd.

     W roku 1987, na dwa dni przed Niedzielą Palmową moja mama z najmłodszym bratem i kuzynem jechali ponownie do Medziugorja, a ja jak zwykle – w ogóle nie chciałam z nimi jechać, chociaż właśnie miałam ferie. Czułam się tak, jakbym miała coś do stracenia w Medziugorju, coś czego nie chciałam oddać. Ale ledwie moja mama wyjechała, opanował mnie pewien niepokój i zaczęłam żałować, że nie pojechałam. Dzień później w sobotę wsiadłam do pociągu w kierunku na południe, a towarzyszyła mi modlitwa mojego brata i ojca. Po 30 godzinach jazdy przybyłam w niedzielę wieczorem do Medziugorja, kiedy właśnie kończyła się Msza wieczorna. Byłam poruszona tym, że jednak jestem w miejscu, dokąd nigdy nie chciałam jechać. Szukając miejsca, gdzie zatrzymała się moja matka, spotkałam ojca Petara, który zawiózł mnie tam samochodem. Na pytanie, co mnie tu sprowadza, odpowiedziałam „sama nie wiem, dlaczego tu jestem. Objawienia Matki Bożej mnie nie interesują, a w Boga również nie wierzę”. Ojciec Petar rozpromienił się i odpowiedział „Cieszę się, że pani tu jest. Resztę zrobi już Matka Boża”. Muszę przyznać, że byłam rzeczywiście zdumiona. Moja matka była zaskoczona, ponieważ w ogóle się mnie nie spodziewała. Pierwsze dni w Medziugorju były dla mnie straszne. Biegałam sama po górach i myślałam sobie „Nic dziwnego, że przy tym przepięknym krajobrazie, ludziom przychodzi na myśl, że stworzył go Bóg”. A ponieważ nie wiedziałam co mam robić, wieczorami szłam na mszę. Również to było dla mnie męką. Siedziałam – jak wielu innych, którzy w przepełnionym kościele nie znaleźli miejsca siedzącego – na podłodze, wśród samych wierzących. Czułam się jak zdrajca, jak trędowata – przecież uważałam Boga za ludzki wymysł! A jednocześnie żałowałam, że bez wiary w Boga nie można być tak pełnym miłości i pokoju. Byłam do głębi smutna, że wszystko to musi bazować na kłamstwie o istnieniu Boga. Uważałam, że sama muszę w heroicznym nihilizmie znieść rozpaczliwą prawdę, bez metafizycznej pociechy. Taka byłam pomylona i skomplikowana.

     W Wielki Czwartek po Mszy wieczornej w kościele poprosiła mnie moja matka, bym poszła do bocznej kaplicy na adorację Najświętszego Sakramentu. Ponieważ nie chciałam iść sama do domu, zgodziłam się. Za nic na świecie nie uklękłabym wówczas, a więc – wewnętrznie rozdarta – niedbale usiadłam na podłodze. I trudno mi dzisiaj przedstawić w słowach, co się wówczas ze mną stało. Nasza niemieckojęzyczna grupa śpiewała razem z jednym z ojców „Święty” Schuberta, a ja WIERZYŁAM! Nie mogę tego dzisiaj inaczej opisać. W jednej chwili uwierzyłam, że jest Bóg, że stał się on Człowiekiem, że stał się Chlebem i że jest tutaj w tej hostii obecny. Płakałam nieopanowanie. W następnych dniach również dużo płakałam, ale równocześnie doznałam litościwej miłości Boga. W Wielki Piątek wyspowiadałam się i po raz pierwszy w moim życiu mogłam naprawdę świętować Wielkanoc; ja również powstałam z martwych.

     Po Świętach Wielkanocnych pozostałam jeszcze 2 tygodnie w Medziugorju, sama, bez mojej rodziny. Teraz mogłam się otworzyć na objawienia i na wszystko, co Matka Boża chciała i do mnie powiedzieć. Czułam teraz, że jest moją matką i że bierze mnie za rękę i że zawsze jest przy mnie ze swym uśmiechem. Po tym przeżyciu przez całe miesiące byłam szczęśliwa, kiedy uczestniczyłam we mszy świętej, kiedy się modliłam, kiedy wypowiadałam imię Maryi bądź Jezusa, bądź tylko o tym myślałam. Moje życie zmieniło się całkowicie od tego czasu, czego wcześniej zupełnie nie mogłam sobie wyobrazić. Przestałam palić, pić, słuchać muzyki rockowej. Stałam się znowu radosna. Msza św. jest dla mnie punktem kulminacyjnym dnia i szczęśliwym czyni mnie to, że w Komunii świętej przychodzi do mojego serca Król królów, aby mi ofiarować swoją miłość i poprzez mnie wszystkim, których spotykam. Wierzę głęboko w to, że Bóg będzie mnie w przyszłości prowadzić przez Maryję – ciekawa jestem dokąd.

 

Krystyna