Świadectwo Milana

 

Każdy dzień jest nowym dniem i każdy dzień jest dla mnie początkiem nowego roku.

 

     Gdy go spotkacie, macie wrażenie, że przynosi wam wiadomość: Ludzie, życie jest piękne! Życie ma sens! Bądźcie weseli i nie pozwólcie, aby zło wami zawładnęło. Jego oczy są jak Niebieskie Jezioro w Imotskim, jak niebo wznoszące się nad tym miastem na wzgórzu. On żyje teraz nowym życiem, w rozkoszy Bożej obecności. Milan dobrze wie, że tylko Bóg jest potężną skałą, z której można patrzeć dalej i głębiej, przy poszukiwaniu własnej tożsamości. Żył beztrosko, tak samo jak jego rówieśnicy z sąsiedztwa. A wtedy? To sam nam opowie.

przygotowała siostra Lidia Glavaš

 

     Odkąd się urodziłem, rodzina przyjmowała mnie z miłością i poświęcała się dla mnie. Tak jest również dzisiaj. Urodziłem się w katolickiej rodzinie, w której ojciec jako głowa rodziny, był szczególnie szanowany. Jego słów trzymaliśmy się jak świętości. Moja matka, podobnie jak inne matki w naszej okolicy, całym sercem i swoją matczyną dobrocią troszczyła się o nasze wychowanie oraz o dom. Jako chrześcijanie, wypełnialiśmy swoje religijne zobowiązania i obchodziliśmy uroczystości. Matka już od najmłodszych lat regularnie przyprowadzała nas do kościoła, a rodzinna modlitwa miała miejsce pod naszym dachem. Mój brat, siostra i ja dobrze znaliśmy i ceniliśmy rodzinne wartości. A małe nieporozumienia, do jakich między nami dochodziło, nie pociągały za sobą żadnych następstw. Swoją rodzinę postrzegałem jako silną, harmonijną, dobrą i taka w okresie dorastania była dla mnie wielkim wsparciem. Wraz z pójściem do szkoły średniej pojawiła się we mnie młodzieńcza potrzeba częstszego przebywania w towarzystwie moich rówieśników, aby być innym niż dotąd. Początkowo było to owe dziecinne uczucie, kiedy nie czuliśmy się już jak dzieci, ale jeszcze nie jak dorośli. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy kim jesteśmy, błądziliśmy. Żyjąc lekko, postanowiłem pójść krok dalej w poszukiwaniu siebie i innych wartości. I wtedy, niespodziewanie pierwszy raz „zakosztowałem” narkotyków. Ciekawość splotła się wówczas z przyjemnością i nie można było się zatrzymać. Nie mogłem sobie nawet wówczas wyobrazić przez jakie piekło będę musiał przejść. Za przyjemność szybko trzeba było zapłacić. Zaczęła się moja walka, moje pragnienie, aby bezpowrotnie uciec od tego zła. Ale było to trudne. Wojna z narkotykami trwała prawie osiem lat. Mój brat i ja zrozumieliśmy, że sami jesteśmy za słabi, aby zobaczyć tę wolność, dla której uwalnia nas Chrystus. Narkotyki na siłę chciały pobrać daninę w naszym młodym życiu.

 

Zacząłem prawdziwie prosić Boga, aby mi pomógł

 

     W naszą walkę przeciw uzależnieniu włączyła się również rodzina. Ojciec, matka i siostra Anna, która porzuciła pracę w Szwajcarii i przyjechała na pomoc swoim braciom. Początkowo myśleli, że będzie to lżejsza droga i że problem się jakoś sam rozwiąże. Niestety, tak się nie stało. Kiedy ojciec złapał nas na gorącym uczynku, miarka się przebrała. Zacząłem prawdziwie prosić Boga, aby mi pomógł. Matka jeszcze bardziej chwyciła się miłości Bożej, prosząc Boga, aby uratował jej synów. Widziała, że również ja bardzo tego pragnę. Zabrała mnie na seminarium odnowy duchowej. Poprzez wykłady, modlitwę i Mszę świętą poczułem, że Jezus mnie kocha i pragnie mi pomóc, choć wtedy swoje cierpienie i ból uważałem za Bożą karę. Czułem, że Bóg odsunął się ode mnie… Ale nie, to była diabelska mistyfikacja. Bóg zawsze był przy mnie, tylko to ja odsunąłem się od Niego. Kiedy przyjąłem trochę światła i prawdziwie poprosiłem o pomoc, Bóg poprzez dobrych ludzi, swoją opatrznością przywiódł mnie do zgromadzenia „Miłosiernego Ojca”, miejsca modlitwy, pracy, prawdy i miłości. Podczas gdy mój brat i ja byliśmy we wspólnocie, rodzina była przy nas i odgrywała ważną rolę. Byli stanowczy, kiedy było to potrzebne i towarzyszyli w programie wspólnoty. We wspólnocie zmienia się bowiem nie tylko osoba uzależniona, ale też cała jej rodzina. Tak było również z moją rodziną. Towarzyszyli nam na każdym kroku, słuchając porad osób za nas odpowiedzialnych. We wspólnocie są trzy filary: modlitwa, praca i wspólnota. One czynią nas nowymi ludźmi w tym samym świecie, w którym żyliśmy wcześniej. Życie we wspólnocie ma swoje wzloty i upadki, jest to dość trudna i ciernista droga. Program trwa trzy lata i człowiek nieustannie podnosi się i upada… Wiele jest ciężkich i emocjonalnie trudnych chwil, w których człowiek czuje się sam, opuszczony, kiedy pragnie uciec... W takich chwilach urzeczywistnia się nasza wspólnota. Zawsze jest tu ktoś, na ogół starsza osoba, która rozpoznaje problem i przychodzi z pomocą. Modlitwa jest tym, z czego czerpiemy największą siłę i ona trzyma nas na właściwej drodze.

 

Ojciec Niebieski wybacza swoim dzieciom

 

     Nie w każdym przypadku osobie uzależnionej można pomóc i zatrzymać ją we wspólnocie. Często zwyciężają stare nawyki, ulica i pociąg do zła. Bywałem zadowolony widząc jakiegoś nowego „kolegę” i wierząc, że tutaj mu pomożemy, ale również smutny, widząc jak odchodzą ci, którym nie można było pomóc, którzy powracają do starego życia. Wiedziałem dokąd idą , a nie mogłem im pomóc! Z czasem człowiek przyzwyczaja się również do tego, ale zawsze pozostaje smutek i żal w sercu. Wspólnota również po ukończonym programie troszczy się o swoich podopiecznych. Każdemu próbuje znaleźć jakąś pracę i umożliwić nowy start. Tak było też ze mną. Dostrzegli moje starania i zalety, dlatego wspólnota zaprosiła mnie do tego, abym pracował jako terapeuta i pomagał innym przezwyciężyć ich problemy. Gdy analizuję swoje życie we wspólnocie, odczuwam jak zawsze głęboko dotykały mnie uzdrawiające słowa Jezusa, że prawda jest tym, co uwalnia. A to jest jeden z częstych cytatów w naszej wspólnocie. Słowa Jezusa wiele dla mnie znaczyły i to one w gruncie rzeczy mnie zmieniły. We wspólnocie każdego dnia czyta się i komentuje słowo Boże. W każdej Ewangelii próbujemy odnaleźć wiadomość dla siebie. Dla mnie chyba najlepszym tekstem biblijnym jest ten, który mówi o miłosiernym ojcu, który swojego syna marnotrawnego przyjmuje z otwartymi ramionami, choć ten wszystko przegrał i roztrwonił. Ojciec Niebieski jest Tym, który swoim dzieciom wybacza i którego miłość nie ma końca.

 

Pod opieką Królowej Pokoju

 

     Modlitwa jest dla mnie ważna w życiu, ale za bardziej znaczące uważam życie ze słowem Bożym i modlitwą. Chodzę na Mszę świętą i regularnie przyjmuję sakramenty, często bywam na duchowych odnowieniach… Chciałbym wspomnieć również to, że dla Boga droższa jest ofiara kogoś kto jest miłosierny. Święty mówi: „Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to cała reszta jest na właściwym miejscu…” Powiedziałbym, że nie wystarczy tylko słuchać słowa Bożego, ono powinno przebywać we mnie, we mnie zamieszkać. Na słowo Boże nie wystarczy odpowiedzieć tylko słowem, powinienem odpowiadać na nie również czynami. Słowo Boże powinno stać się wydarzeniem w moim życiu, rzeczywistością twardą niczym skała, na której mogę zbudować dom swojego życia, która może przetrwać wszystkie życiowe zawieruchy i wyzwania. Tutaj jesteśmy pod opieką Królowej Pokoju, Matki Bożej, Dziewicy, która się modli. Tej, która pokornie słucha swojego Syna. Jest z nami tu, w Medziugorju już trzydzieści lat. Wiele orędzi przekazała poprzez widzących. Moje serce głęboko dotknięte Jej orędziem: „Gdybyście wiedzieli jak bardzo was kocham, płakalibyście z radości”. Od Matki Bożej można się wiele nauczyć, ale dla mnie najbardziej ekspresyjna jest Jej pokora i wytrwanie. Ona jest Tą, która cierpliwie wzywa do nawrócenia, a wówczas przychodzi uzdrowienie duszy i ciała. Niezmiernie jestem wdzięczny Bogu i Błogosławionej Maryi Dziewicy za swoje uzdrowienie, ale jestem świadomy, że moje uzdrowienie-nawrócenie ktoś dla mnie wyprosił. Uczestnicy wspólnoty zawsze modlą się za tych, którym jest to najbardziej potrzebne i wszystkim zaleciłbym, aby modlili się za tych, którym modlitwa jest potrzebna i za których nie ma się kto modlić. Dzisiaj młodym ludziom grożą liczne niebezpieczeństwa i wyzwania. Stawiamy przed sobą wielkie cele, nierzadko również nierealne. Mamy fałszywych idoli, żyjemy cudzym życiem, żyjemy w próżności… Z Jezusem łatwiej jest nam pokonać wszystkie te wyzwania. Musimy być bardziej pokorni, żyć chwilą obecną i dążyć do dobra.

 

     Tak oto wygląda krótko opowiedziana życiowa opowieść młodzieńca, który dziś dzięki pomocy Boga istnieje i odróżnia dobro od zła, który nauczony własnym doświadczeniem pragnie pomóc wszystkim, którzy znajdują się w szponach narkotyków, alkoholu, hazardu… Jego orędzie streszczone jest w słowach Madingera: „Bóg nie uchroni cię od każdego cierpienia, ale wszystkie twoje cierpienia przeobrazi w błogosławieństwo! Jeśli Go szukasz i kochasz, twój Ojciec Niebieski cierpieniem oczyści twoją duszę, uwolni ją, wzmocni i zwyciężysz każde zło. Gdyż Bóg jest niezniszczalną miłością. On nie dopuści do ciebie ciemności, uchroni cię od rozpaczy. Włóż swój krzyż w Boże ręce! Będzie to błogosławieństwem dla ciebie”.

 

Glasnik mira, styczeń 2011